Ginny podniosła się z łóżka. Głowa ciążyła jej okrutnie, a świat lawirował przed oczami. Musiała przyznać, że nawet jak na nią wczoraj stanowczo za dużo wypiła. I teraz cierpiała tego skutki. Ostrożnie pomachała stopą. Delikatnie postawiła ją na ziemi i przeniosła ciężar całego ciała. Zrobiła mały kroczek, potem następny i jeszcze jeden... Powtarzając jak mantrę " Prawa, lewa" doszła do łazienki. Tam wdepnęła w coś o niezbyt przyjemnym zapachu. Mieszanka wódki, brzoskwini i różnych potraw serwowanych na wczorajszym balu. Spojrzała w dół z odrazą. Wymiociny. Po chwili sama puściła pawia. Po wszystkim otarła usta wierzchem dłoni i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Misterna fryzura już nie przypominała dokładnie upiętych wczoraj loków. Rude pukle przysłaniały rumiane policzki nakrapiane kilkoma rdzawymi piegami. Zawsze żywe i biernie obserwujące oczy teraz przekrwione patrzyły zmęczone, a usta były spuchnięte od pocałunków... Pocałunków... Pamiętała dokładnie jego wąskie wargi przyciskające się zaborczo do jej ust. Pamiętała jego delikatny zarost drażniący jej policzek. Pamiętała jak ją obejmował. Jak trzymał ostrożnie. Jak traktował jak najkruchszy i najcenniejszy skarb. Jak tańczyli w harmonii... Tak, pamięta wszystko, co z nim związane. Ale kim był? To dla Ginny pozostanie zagadką. Maski i różnokolorowe światła utrudniały rozpoznanie kogokolwiek. Cóż miała robić? Stanowczo nie należała do dziewcząt, które łatwo odpuszczają. Nie była grzeczną uczennicą. O nie... Odkąd Potter złamał jej serce zmieniła się jeszcze bardziej. Nie mogła nikomu pokazać jak bardzo cierpiała. Tylko księżyc znał wszystkie jej żale. Był powiernikiem jej łez. Słuchaczem tłumionego płaczu. Aż pewnej nocy nie zjawiła się na rozmowę z nim. Wtedy część jej serca odłamała się bezpowrotnie. Nie była to część miłości. To była część Harry'ego. Ale Ginny nie chciała ryzykować. Blednące powoli wspomnienie przepłakanych nocy ostrzegało przed ponowną miłością. Bo po cóż się angażować? Związki mogą być przyjemne bez amora. Wystarczy pożądanie. To dziewczynie wystarczało. Ba! Oddawała się temu całkowicie. Ileż to razy była szczęśliwa i spełniona nie zakochując się? Zamroziła tę część serca odpowiadającą za miłość. I była z tego zadowolona. Zamiast motyli w brzuchu wybierała fizyczne przyciąganie. Warto dodać, że dość silne. Nie kochała już w ten romantyczny sposób, który zniewala urokiem. Teraz jej miłości zaznaje tylko rodzina, którą uwielbia bezgranicznie. Nie szukała drugiej połówki. Nie widziała w tym sensu. Chciała tylko zaspokoić swoje pożądanie. Nic więcej. Aż do wczoraj. Nie, Ginny nie wierzyła, że się wczoraj zakochała. Nie wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia. Nawet gdyby, to ta nie mogła taka być. W końcu czy można nazwać " miłością od pierwszego wejrzenia" coś czego nie się nie do końca widziało. Nie, raczej nie. Po prostu marzyła, by jeszcze raz zatracić się w jego ustach. By jeszcze raz być w jego objęciach. Nawet nie wiedząc kim jest.
Pamiętała początek. Jak to się zaczęło. A zaczęło się to od balu. Nie byle jakiego. Zaczęło się od Balu Maskowego...
Bliźnięta Carrow mimo całego swego okrucieństwa ceniły sztukę. I kulturę. Widzący to uczniowie wpadli, więc na genialny pomysł zorganizowania balu. Miało to być wielkie widowisko. Nie z podrygiwaniem jakby na krześle elektrycznym do nic nie znaczących krzyków, ale z klasyczną muzyką i odpowiednimi tańcami. Tak w każdym razie przekonywali dokładnie dobrani przedstawiciele młodych czarodziei. Po raz pierwszy od dawna uczniowie wszystkich domów mieli jeden cel. Pomysł zrodził się bowiem w listopadzie, w którym nawet najtwardsi Ślizgoni marzyli o odrobinie luzu, choć byli traktowani o wiele lepiej niż Gryfoni. Tak więc przed upiornym rodzeństwem stanęli wyselekcjonowani uczniowie, będący najtwardszymi jakich można było znaleźć w tym czasie w Hogwarcie. Stanęli i przekonywali. Byli przygotowani na złość Carrow'ów oraz dość okrutne potraktowanie, ale całe to grono stało z rozdziawionymi gębami słysząc ich decyzję. Wyglądali niesamowicie głupio dopóki Amycus nie nafaszerował ich otwartych buź bąbelkami. Byli tak niesamowicie zdziwieni, bo bliźnięta się zgodziły. Od razu pochwyciły pomysł i uznały go za wyśmienity. Wiadomość wstrząsnęła Hogwartem. Bal zaplanowano na marzec. Zima za bardzo przypominała o Balu Bożo Narodzeniowym, który z kolei przypominał o Albusie Dumbledorze. By jeszcze zmniejszyć podobieństwo zarządzono, że będzie to Bal Maskowy. Rodem z Wenecji. Do wiosny pozostało mało czasu, więc przygotowania ruszyły pełna parą. Carrow'owie prowadzili próby wyczerpujące i nie raz kończące się urazem. Za każde potknięcie lub zgubienie rytmu obrywało się Cruciatusem. Wszyscy ćwiczyli ciężko, bo nie uśmiechały im się tortury Alecto, a bal dawał im nadzieję na odrobinę wytchnienia. Tchnięci tą myślą przetrwali listopad, grudzień, styczeń, luty i wreszcie długo wyczekiwany marzec...
W tym roku wiosna nadeszła wyjątkowo wcześnie. Dwudziestego pierwszego marca, w dzień balu powietrze przepełniała woń magnolii. Tak jakby wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały na wyjątkowy dzień. Bo taki on był dla uczniów magicznej szkoły. Ginewra Weasley nie stanowiła wyjątku. Jak każda dziewczyna chciała wyglądać perfecto. I jej sie to udało. Wybłagana szkolna suknia Fleur, po przeróbkach rudowłosej mieniła się we wszystkich odcieniach błękitu. Maska samodzielnie uszyta składała się ze skrawków perłowej koronki i niebieskiego materiału. Całość wieńczyły piórka o tych samych barwach wpięte we włosy. Tak wyszykowana zjawiła się w rzadko używanej auli mającej posłużyć za dzisiejszą salę balową. Miejsce wyglądało cudownie. Ktoś zaczarował sufit tak, jak w Wielkiej Sali, więc granatowe niebo upstrzone milionami malutkich brylancików można było zobaczyć lekko zadzierając głowę. Wokół ścian płynęły istnie weneckie kanały. Na wodzie unosiły się papierowe lampiony dodając miejscu niezwykłej atmosfery. Podłoga usypana była płatkami białych róż. Całość robiła niezapomniany efekt. Sali z niewielkiego balkoniku pod sufitem przyglądały się bliźnięta. Uśmiechały się czekając na rozpoczęcie balu. Do Ginny podszedł Neville, którego nawet w masce poznać można po fajtłapowatych ruchach. Dziewczyna nie potrafiła mu odmówić, bo wiedziała, że każda inna będzie się mu śmiała w twarz. Tak więc chwyciła go za rękę i czekała na popłyniecie muzyki. Wraz z pierwszymi dźwiękami światła zaczęły wariować wypełniając salę wszystkimi istniejącymi kolorami. Sprawiało to jeszcze niesamowitsze wrażenie. Wszyscy mienili się tymi samymi kolorami i nikt nie widział czy partner ubrany jest na biało, czy na czarno, a może w jakiejś jeszcze innej barwie? Już w połowie melodii Longbottom puścił Ginny nawet tego nie zauważając. Dziewczyna nie chciała oberwać od Carrow'ów za błąd partnera. Zrobiła obrót o 360 0 i szukała wzrokiem kogoś kogo mogłaby chwycić w ramiona. Sam na nią wpadł. Widocznie też miał słabą partnerką. Był zdezorientowany, gdy Ginny chwyciła go za rękę i wtopiła się w tłum tancerzy.
- Jeśli nie chcesz kary u Carrow'ów to tańcz i nie wyglądaj jak kretyn- syknęła robiąc obrót.
Przyjął to rozumiejącym skinieniem głowy i dał się ponieść muzyce. Pierwsza melodia minęła, ustępując miejsca wolniejszej. Chłopak nie puścił dłoni Ginny i dalej razem tańczyli. Byli dla siebie idealnymi partnerami. Porozumiewali sie bez słów. Gdy ona pomyślała o obrocie, on już miał rękę w górze. Gdy on chciał zmienić miejsce, ona stawiała tam pierwsze kroki. Duet idealny. Po godzinie jego dłoń zjechała nieco niżej, ale dziewczyna nie zareagowała. Po chwili przybliżyła się do niego tak, że jej biust opierał się o jego mocny tors. Patrząc sobie w oczy, których koloru nie mogli odgadnąć, przysunęli się do siebie jeszcze bardziej. Ona zadarła lekko głowę, a on pochylił swoją, by ich usta mogły złączyć się w pocałunku. Dla Ginny nie było to nic takiego, w końcu jej opinia już dawno pobiła Lavender Brown. Ale... Mogła to powtarzać w nieskończoność. Uśmiechnięci podeszli do stołu nakrytego napojami i wzięli po pierwszym (i nie ostatnim) kieliszku ponczu tego wieczora. Chłopak pociągnął dziewczynę za rękę. Ta dała się zaprowadzić na zewnątrz. Mimo pory roku i dnia nie było zimno. Lekki wiatr hulał między gałęziami drzew nie robiąc większego wrażenia na ludziach na Błoniach. Ginny nie wiedziała dokąd idzie. Księżyc ledwo oświetlał im drogę. Chłopak pewnie szedł przed siebie. Zatrzymał się dopiero przy jeziorze. Gładka tafla odbijała biały rogalik zwany księżycem. Widok mąciła jedynie maleńka łódka, o którą rozbijały się delikatne fale rozpryskujące obraz namalowany na wodzie. Młoda Weasley spojrzała na partnera, z którym przetańczyła dotychczasowy okres balu. Uśmiechał się niewyraźnie odcumowując łódkę. Trzymając sznur spojrzał zapraszająco na dziewczynę. Nie umiała odmówić. Nie z obowiązku. Z własnej chęci. Weszła i usiadła na małej ławeczce czekając na chłopaka. On wskoczył do odpływającej łódki i zaborczym ruchem przyciągnął dziewczynę do siebie. Objęła go moccno rękami i oparła się o policzek, który drapał ją przyjemnie. Leżąc na nim zaczęła go całować. On też nie zostawał w tyle gładząc jej włosy i plecy. Jej ręce błądziły pod jego koszulą. Rozrzucone, zdjęte maski nie sprawiały, że widzieli swoje twarze. Ciemna noc i mały księżyc dodatkowo ograniczały pole widzenia. Jego dłonie nagle się oderwały, a do gry weszła Ognista...
Dalej pamięć Ginny szwankowała. Z późniejszych wydarzeń pamiętała tylko końcówkę after party u Gryfonów...
Dziewczyna porzuciła wspomnienia zeszłej nocy i wróciła do teraźniejszości. Wzięła długą i porządną kąpiel. Potem zaczęła jako tako porządki. Nigdzie nie mogła znaleźć stanika. Tak, wczoraj stanowczo za dużo wypiła...
Bardzo fajny rozdział i naprawdę niezły pomysł na historię. Czekam z (nie)cierpliwością na następny. Mam nadzieję, że niedługo dodasz :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, życzę dużo weny i zapraszam do mnie
http://zemstaidealna.blogspot.com/
Podoba mi sie. Tylko nurtuje mnie pytanie przez ktore nie bede mogla spac: Z kim tanczyla Ginny?
OdpowiedzUsuńMasz ciekawy styl pisania, naprawde mi sie podoba. Czekam na dalsze losy. Pozdrawiam:)